Od jakiegoś czasu turyści zmierzający na Połoninę Wetlińską od Przełęczy Wyżnej mijają odnowiony pomnik Jerzego Harasymowicza – piewcy gór, którego prochy rozsypane zostały nad Bieszczadami w 1999 roku. Dwa głazy spięte motywem cerkiewnej bani uważane są przez wielu za symboliczny grób poety.Z inicjatywą wyszli leśnicy i goprowcy, którzy zebrali środki niezbędne na przywrócenie pomnikowi dawnego blasku. Prace renowacyjne wykonał Roman Dawidziak, ratownik GB GOPR i jednocześnie konserwator zabytków. Stare tablice dłubane w lipowych deskach zastąpiono dębowymi, autorstwa Grzegorza Tomkowicza.
Koszty przedsięwzięcia pomogli sfinansować darczyńcy: Cukrownia „Ropczyce”, PU-P-H „NIWA” Jan Niwa, Stowarzyszenie Inżynierów i Techników Leśnictwa i Drzewnictwa Oddział w Krośnie, Nadleśnictwo Baligród oraz Polskie Towarzystwo Leśne Oddział w Krośnie, które sfinansowało nowe tablice.
Edward Marszałek
rzecznik prasowy RDLP w Krośnie
Zdjęcia: Grzegorz Chudzik, EdM
Jerzy Harasymowicz urodził się w Puławach w 1933 roku, jako syn oficera Wojska Polskiego. Z uwagi na charakter pracy ojca, w dzieciństwie kilkakrotnie zmieniał miejsce zamieszkania. Ojciec w kampanii wrześniowej dostał się do niewoli niemieckiej i osadzony został w Woldenbergu, zaś młody Jerzy wraz z matką okres wojny spędził na wschodzie. Jako rodzina oficera polskiego, poszukiwani byli przez policję ukraińską i Gestapo. Szczęśliwie przeżyli wojnę, a po jej zakończeniu i powrocie ojca z niewoli osiedli w Rzeszowie, gdzie Jerzy chodził do szkoły podstawowej. W 1948 roku zamieszkali w Krakowie przy ulicy Łobzowskiej. Młodego Harasymowicza pociągała jednak przygoda. W roku 1949 jako 16-letni młodzieniec zdał do Gimnazjum Leśnego w Limanowej. Nauka poprzedzona była roczną praktyką, którą odbywał w Nadleśnictwie Muszyna.
Wkrótce szkołę z Limanowej przeniesiono do Ojcowa, przekształcając ją w Technikum Leśne. Wówczas już Jerzy zaczął tworzyć swe pierwsze wiersze, „rozmawiał” z ptakami i kwiatami, włóczył się po lesie, chłonął egzotykę Beskidu z jego cerkiewno-bizantyjską atmosferą. Ucząc się w szkole leśnej poznał i pokochał naturę. Izolował się jednak od szkolnego towarzystwa, tworzył wyłącznie w samotności.
Jerzy Harasymowicz, po krótkim epizodzie pracy w leśnictwie, żył z pisania. W roku 1956 wydał pierwszy tomik pt. „Cuda” i wkrótce zaczęto o nim pisać jako o poecie awangardowym, którego trudno było zaszufladkować. Miał niestandardowy sposób konstrukcji wierszy, był nowatorski w sposobie postrzegania świata. Ogromna wrażliwość sprawiła, że zawsze identyfikował się ze słabszymi. Stąd przyszła fascynacja Łemkowszczyzną i Łemkami, tak bardzo skrzywdzonymi w wyniku powojennych wysiedleń. Ich kulturze poświęcił wiele swoich wierszy. Lubił przebywać w beskidzkich wioskach, gdzie, prócz twórczego natchnienia, długo znajdował przyjaciół. Zaczął nawet utożsamiać się z nimi, uczestnicząc w nabożeństwach obrządku wschodniego.
Poeta mieszkał w Krakowie, ale nigdy z tym miastem się nie zasymilował. Swój dom widział tylko w górach, do których chętnie powracał, i w lesie, który był natchnieniem o każdej porze roku. Najbardziej lubił jednak jesienne góry. Przy turystycznych ogniskach do dziś można usłyszeć piosenkę do słów Harasymowicza „W lesie listopadowym”:
„Wokół góry góry i góry
I całe moje życie w górach
Ileż piękniej drozdy leśne śpiewają
Niż śpiewak płatny na chórach…
Wokół lasy lasy i wiatr
I całe życie w wiatru świstach
Wszystkich których kocham wita was
Modrzewia ikona złocista…”
Dzięki takim utworom stał się Harasymowicz sztandarowym poetą przynamniej dwóch pokoleń ludzi gór. Tomiki jego wierszy błyskawicznie znikały z półek księgarskich i to w czasach, gdy czytanie poezji stawało się niemodne. Harasymowicz fascynował sobą zarówno młodzież, jak i seniorów turystyki górskiej. Nie tylko śpiewano jego wiersze, zdarzało się słyszeć przy ogniskach ich recytację.
Terenem lirycznych podróży przez długi czas była Sądecczyzna, potem Beskid Niski i wreszcie Bieszczady. Tym ostatnim górom poświęcił wiele czasu, wędrując wraz z żoną i przyjaciółmi po połoninach, chłonąc miejscową historię. Tu powstał tomik „Wesele rusałek”, wydany w 1981 roku, który doczekał się wielokrotnego wznawiania. Wiersze w nim zawarte to poetyckie obrazy bieszczadzkich wiosek, z kopułami cerkwi, galopem koni i wszechobecnymi świętymi z ikon – jednym słowem; zaginiony świat. Bieszczady stały się ostatnią fascynacją poety, który był już uznanym piewcą gór. Jeździł tu tak często, jak tylko mógł. Odbywał liczne spotkania z czytelnikami w Czarnej, Dwerniku, Komańczy, Ustrzykach Górnych. Uwielbiał przyjeżdżać nad Osławę pod Duszatynem, gdzie w uroczym przełomie rzeki siadywał zamyślony. Tu kiełkowały jego wizje poetyckie, nic dziwnego, że samej Osławie poświęcił kilka swych utworów.
W roku 1999 ciężko zachorował. Jeszcze w lipcu odbył podróż w Bieszczady, gdzie korzystał z gościny leśników w Nadleśnictwie Komańcza. Ówczesny nadleśniczy Władysław Budzyń udostępnił poecie pokój w zapadłej osadzie leśnej w Mikowie. Wtedy też w Komańczy miało miejsce ostatnie spotkanie z czytelnikami. Harasymowicz myślał już o nadchodzącej śmierci. W jednym z ostatnich wywiadów powiedział: „…Drzewo się z wiosną odrodzi a martwy człowiek posłuży mu za odżywkę. Dlatego marzę o tym, żeby moje prochy były rozsypane…” Myśl ta znalazła się również w wierszu:
Kiedy jak buki na mróz serce mi pęknie
połóżcie mnie na wóz z widokiem na Bieszczady
na wielki pożar gór na wielką jesień
którą sam roznieciłem pisaniem